wtorek, 4 czerwca 2013

Mama po raz trzeci

Marzenia się spełniają!

Chciałam otrzymać właśnie takie wyróżnienie: Matka Chrzestna.

Już nie mogę się doczekać soboty i Wielkiego Dnia mojego malutkiego Chrześniaka :) Moje dzieci również i chyba lepiej dla mnie, będącej w obecnej sytuacji, że zostanę WŁAŚNIE TAKĄ MAMĄ.

Dwoje ekspresywnych, niezwykle aktywnych i głośnych latorośli, wystarczy na chwilę obecną, mojej lekko nadwyrężonej doświadczeniami, psychice i przepełnionemu natłokiem obowiązków, życiu codziennemu. Wybaczcie więc swojej rodzonej mamie "niespełnienie" (nie zrealizowanie) Waszej prośby (a może marzeń, pragnień)
i pocieszcie się, proszę, najmłodszym osobnikiem w rodzinie (co na chwilę obecną, widzę, robicie).

Najbardziej zaskakujące dla mnie były gratulacje mojej starszej latorośli (syna):
"Gratuluję Ci, mamusiu, zostania Chrzestną", "Cieszę się, że będziesz Chrzestną"
oraz pytanie typu:
"Czy byłaś już kiedyś Chrzestną?".
Nie, nie byłam, to moje pierwsze, tego typu, wyróżnienie i również bardzo się z niego cieszę.

Bycie Matką Chrzestną to nie to samo co bycie mamą, wymagające znacznie mniejszego wysiłku, co w chwili obecnej jest dla mnie jak najbardziej "mile widziane", bo lubię dzieci, lubię je rozpieszczać, sprawiać im radość, ale na kolejne własne brakuje mi nerwów (cierpliwości) i czasu.

Do tej pory czułam pewien deficyt dotyczący mojego udziału w historii ludzkości, tej rodzinnej lub przyjacielskiej, czyli uznaniu mojej osoby, jako godnej do powierzenia tej jakże ważnej, z mojego punktu widzenia, roli.

Cieszę się i to bardzo z zaszczytu, który mnie spotkał, a jak widzę, moje latorośle również. Są dumne, że ich mama została WYBRANA, a mi nie pozostaje nic innego, jak tylko serdecznie podziękować  rodzicom mojego przyszłego Chrześniaka za ten wybór.

W sobotę odbędzie się więc oficjalne włączenie Maluszka do Kościoła katolickiego
i zjednoczenie z nim, a ja oficjalnie zostanę mamą po raz trzeci, tym razem Chrzestną :)


piątek, 24 maja 2013

Namowy

Nie pamiętam dokładnie od kiedy, ale już od pewnego czasu, moje latorośle, zaczęły marzyć o braciszku i siostrzyczce, albo o braciszku lub siostrzyczce...

Perspektywa jakże piękna i urocza: kolejne słodkie maleństwo (maleństwa) w domu, ciuszki w rozmiarze 56, pachnące proszkiem dla niemowląt lub oliwką, kolorowe, wzorzyste pampersiki (również w najmniejszym, na początku, rozmiarze), wózeczek gotowy do wyjazdu na spacerek, gdy tylko pogoda by sprzyjała, łóżeczko ze słodką pościelą, podniesione na maksymalną wysokość, z przymocowaną pozytywką oraz przewijakiem w misie, albo inne dziecięco-niemowlęce wzorki... Po prostu BAJKA!

A REALIA: 9 miesięcy (lub 2 x 9 miesięcy), wypełnionych obawami o zdrowie nienarodzonego jeszcze potomka (potomków), strachem związanym z porodem/poroda-
mi (lub cesarką; a mam doświadczenie i w jednym, i w drugim temacie), niedogodności w I trymestrze (nudności, brak apetytu, osłabienie, zmęczenie- tak miałam w dwóch poprzednich przypadkach więc w trzecim i ewentualnym następnym nie można tego wykluczyć), że nie wspomnę o niedogodnościach (lub uciążliwości) trzeciego trymestru
i jeszcze ta ewentualność x 2... A później MALEŃSTWO (MALEŃSTWA), które niekoniecznie musi (muszą) być zdrowe i spokojne, a obowiązki, związane z opieką nad nim (nimi) niekoniecznie łatwe i przyjemne...No i jeszcze należy dodać ewentualność jeszcze szybszego biegu na co dzień (pomiędzy przedszkolem, szkołą, pracą/firmą, uczelnią, a domem; mając na uwadze, że uczelnia oraz praca/firma mogą, w bliższym lub dalszym czasie, stać się przeszłością). 

Na tym zakończę wywody związane z realiami- nie chcę już dalej brnąć.

Nie ukrywam jednak, że słowa: "ja tak lubię malutkie dzieci", 'będziemy się nim/nimi opiekować", "będziemy pomagać" i w ogóle "byśmy się tak bardzo cieszyli", wzbudziły we mnie lekkie ciepło (uczuć) oraz ujawnienie się, choć w stopniu bardzo delikatnymi zdy-
stansowanym przez tzw. "zdrowy rozsądek", instynktu macierzyńskiego (wydawać by się mogło, że zamarłego już w kwestii kolejnej latorośli).

MOGŁOBY być pięknie, ale wcale NIE MUSIAŁOBY tak być i w chwili obecnej ten drugi argument dość znacznie przeważa pierwszy.

Jak znaleźć czas na trzecie i ewentualnie kolejne dziecko, gdy już przy dwojgu na wszy-
stko brakuje czasu?

Jednak tęsknota za kolejnymi maleńkimi stópkami i rączkami (dłońmi) została wzbudzona, chociaż ze znacznie większym dystansem, niż ok. 9 i ok. 7 lat temu...

poniedziałek, 20 maja 2013

Nagroda

W majowym Zwierciadle [5(1999) MAJ 2013] świetny artykuł  na temat rodzicielstwa (rozmowa z Pawłem Zawitkowskim, fizjoterapeutą na temat dotyku i jego znaczącym wpływie na rozwój dziecka). POLECAM, szczególnie rodzicom małych dzieci, ale nie tylko.

Nie wyobrażam sobie jak można wychować dziecko, nie otaczając go swoistą, rodzicielską czułością...
A jednak, jak zostało to przedstawione w artykule (podczas rozmowy), rodzice, w natłoku informacji oraz porad na temat tego, co dziecko powinno robić w danym wieku, poza tym dążąc do ideału (bycia dobrym rodzicem, a zarazem pracownikiem), w natłoku obowiązków domowych oraz pracowniczych, mogą zapominać o podstawowych, emocjonalnych potrzebach własnego dziecka (własnych dzieci).

Dotyk, czułość, kołysanie (dotyczy maleństw typu: noworodki, niemowlaki, małe dzieci- np. na huśtawce, zanim nuczy się samo "bujać"), rozmowy, miłość powodują tworzenie dobrej relacji z dzieckiem już od najmłodszych lat jego życia. Morał: mając dobre podstawy, łatwiej przezwyciężać problemy typu: "zły humor", czy bunt naszych latorośli. To prawda i tego się trzymajmy.

Piękne i jakże prawdziwe słowa są zawarte w tym artykule (w tej rozmowie): " W Polsce rodzicielstwo traktuje się jak misję, jak poświęcenie. Rodzicielstwo nie jest chorobą, TYLKO NAGRODĄ. To idealna okazja, by odnaleźć właściwą miarę rzeczy i zresetować nasze umysły. Zbyt często postępujemy tak, jakby dziecko było projekcją naszych pragnień i  możliwości. A przecież ono ma swoje własne pragnienia, możliwości i ograniczenia(...). Żeby poznać własne dziecko, trzeba je uwolnić ze smyczy, a nie programować." Pozostaje tylko się do tego stosować, choć czasami jest to trudne, pamiętać o tym, choć może byliśmy w inny sposób wychowywani, stopniowo uwalniać "ze smyczy", pomimo wielu obaw, ale jednak (i tutaj moja własna opinia) nie rezygnować ze sprawowania opieki, z doradzania, z okazywania troski, itp. Jakże to łatwe do napisania (przeczytania), a jakże czasami trudne
do zastosowania w codziennym życiu...

Ale TRZEBA starać się dbać o swoją NAGRODĘ jak najlepiej i nie pomimo wszystko...
Nie ambicjonalnie,  tylko kierując się dobrem naszych latorośli, polegającym przede wszystkim na tworzeniu dobrych relacji z nimi i nie tylko teraz, na chwilę, moment, okres, lecz na ZAWSZE, nawet gdy będą już dorosłe- dobre relacje to powinien być PRIORYTET.

"Diagnozuje się ostatnio u dzieci dużo zaburzeń integracji sensorycznej", czyli "zakłócenia w organizacji uwagi, koncentracji, analizy i przetwarzania informacji, orientacji w przestrzeni, ruchu i jakości różnych funkcji." Kolejny, jakże prawdziwy, fragment artykułu. Aby dziecko dobrze biegało, skakało i nie miało trudności w szkole powinno wykształcać, albo udoskonalać odpowiednie mechanizmy, czyli samo zdobywać pewne doświadczenia, nawet pomimo tego, że się czasami spoci lub pobrudzi. Ma mieć prawo do czucia ciała, podłoża, reakcji obronnych, oceny przestrzeni, itp. PRAWDA, ale pamiętajmy (i tu moja konkluzja) pomimo tego, my, rodzice nie jesteśmy zwolnieni ze sprawowania opieki, zapobiegania wypadkom, a także (może przede wszystkim) z okazywania uczuć (to już wynika z artykułu, ale ja TO również preferuję).

Jakże ciężkie (wymagające sporego, naszego wysiłku) oraz trudne (pogodzenie opieki
z przyzwoleniem na zdobywanie doświadczeń) zadanie, wiąże się z otrzymaną przez nas, rodziców, NAGRODĄ...
Ale warto, moim zdaniem WARTO :)

czwartek, 16 maja 2013

Realia

Czy ktoś nam kiedyś mówił, że będzie lekko, ładnie, pięknie, kolorowo?
NIE!
...że będzie cały czas tralala, trilili, cmok, cmok, cmok, mua, mua, mua?
NIE!
Ale czy nie mamy mieć przez to prawa do marzeń o pięknym świecie, wspaniałych ludziach, grzecznych, dobrze wychowanych dzieciach, itp. itd....?
NIE!

Przeczytałam gdzieś niedawno (bodajże był to wspomniany już przeze mnie ".projekt. matka") coś w stylu "kobieta zanim zrozumie swoją matkę, sama zostaje matką". Słowa w 100%% prawdziwe, ale ja nieco rozszerzyłabym ich zasięg do: dziecko zanim zrozumie swojego rodzica, samo zostaje rodzicem. 

Taki właśnie wniosek (taka konkluzja) nasuwa mi się, gdy mam "na wizji" własne dzieci i ich zachowania oraz przywołując w pamięci obraz własnej osoby z lat dziecięcych...

Ale co z nami, dorosłymi ludźmi, rodzicami? 
Czy my, aby zrozumieć własne dzieci, musimy stać się kimś innym?
NIE!

Pozostańmy sobą, ale spróbujmy odbyć podróż w czasie, przypomnieć sobie swoje dzieciństwo, swoje zachowania, odczucia i uczucia wtedy nam towarzyszące, a gwarantuję, że pomoże nam to w codziennych relacjach z naszymi "latoroślami" :)

Ale nie zawsze nam to tak łatwo i pięknie wychodzi, oj NIE! 

Zdarza się, niestety, że emocje biorą górę i zamiast spokojnie, z dużą dozą cierpliwości, wyczucia i uczucia, dosadnie coś wytłumaczyć, po prostu wybuchamy...

I co wtedy?

Dopiero niedawno przeczytałam gdzieś, że nasze wybuchy nie są złe, że mogą ukazać dziecku realia, jakim jest nie do końca idealny rodzic, a co za tym idzie nie do końca idealny (lub nieidealny) świat, w sensie rzeczywistość, życie...

Powinniśmy tylko kontrolować swoje wybuchy- jesteśmy przecież dorosłymi osobnikami ludzkimi, wyposażonymi w pełni rozwinięte mózgi, przynajmniej teoretycznie, a tę teorię, przede wszystkim, starajmy się przekładać na praktykę.

Nie zapominajmy o marzeniach, nie porzucajmy ich, lecz dążmy do ich realizacji i wierzmy w ich spełnienie. 

Jeśli nam się nie uda stworzyć idealnego świata, może naszym dzieciom lub przyszłym pokoleniom uda się to osiągnąć. My, rodzice z początku XXI wieku, jesteśmy już bardziej świadomi, bardziej intelektualnie przygotowani do życia, niż rodzice z wcześniejszych pokoleń. Pozostaje nam mieć nadzieję, że my (w sensie ludzkość) nie będziemy się uwsteczniać, tylko powoli, stopniowo, postępy będą w końcu (kiedyś) widoczne.

Kończę już dzisiejszy monolog, zapominając o swoim niedawnym wybuchu (nakrzyczeniu na dziecko o  jakże ważną dla mnie w danym momencie sprawę) i pozbywając się wyrzutów sumienia z tego powodu (chociaż w minimalnym stopniu). Wierzę, że wraz z innymi rodzicami "latorośli", przyczyniam się do tworzenia LEPSZEGO (a może tylko INNEGO) ŚWIATA, pomimo wszystko. Jedno jest pewne: na pewno mamy swój udział w tworzeniu PRZYSZŁOŚCI.

TAK :)

poniedziałek, 13 maja 2013

Matka

Mnie również, podobnie jak zimno, urzekł artykuł w archiwalnym PRZEKROJU (niestety, całość płatna).

Mama Jonatana, chłopca z zespołem Downa, mówiła tam:
„Żeby odzyskać siły, musiałam sobie powtarzać: to jest moje dziecko, 

ale to nie jestem ja. Ono się urodziło i ma wadę genetyczną, ale ja nie mam 
i będę nadal normalnie żyć”.


Cytując wspomniane już zimno:
"Po ekstrakcji „i ma wadę genetyczną …” ta myśl się nadaje dla każdej matki.
To jest moje dziecko, ale to nie jestem ja. Będę normalnie żyć.
Mocno wspierająca konstatacja."

Hasło świetne do przemyśleń dla każdej matki oraz (a może przede wszystkim) 
dla jej otoczenia i osób z tzw. "boku", czyli obserwatorów (znajomych, bądź też nie) naszego rodzicielstwa oraz zmagania się z nim... 

A tymczasem...
Kilka dni temu idziemy sobie z moim synkiem i jego kolegą po córcię do przedszkola (dzień wolny, wypełniony pracą w domu i urozmaicony tą że właśnie wycieczką :) 
i nagle słyszę z boku: 
"Jaka fajna chmura! Wygląda jak królik przeskakujący jakąś przeszkodę!"- to mój syn, urzeczony pięknem nieba, przyozdobionego kłębiastymi obłokami.
"A ta wygląda jak mysz! Ma takie duże uszy!"- wtóruje mu zachwycony kolega.
"Zobacz tą: jak pies, gdyby nie podwójny ogon!"- to znowu mój syn na widok obłoczka, faktycznie przypominającego psa, tylko mającego w tylnej, górnej części ciała dwie wypustki.
"Tak, jak pies, gdyby nie to coś na górze!"- zawtórował kolega.
Jedyne, co przychodzi mi do głowy, wsłuchując się w ten ekscytujący dialog, to słowa dawnej piosenki: 
"Jaki piękny świat gdy się ma..." po kilka lat (po nieznacznym przeistoczeniu przeze mnie tego popularnego i uniwersalnego tekstu).

Droga powrotna, ze świeżo odebraną z przedszkola prawie 6-latką, również upłynęła na miłych pogawędkach na temat bzu, jego słodkiego, ślicznego zapachu, wysokiej temperaturze, jaka w końcu zapanowała (i że można iść sobie pieszo, w towarzystwie przygrzewającego słońca, kupić lody, dla każdego innego, takiego jakiego sobie wybierze...). 

Sama rozkosz, tralalalala, wiosna, budząca się, po długiej (w tym roku niezwykle dłuuugiej) zimie, przyroda, zachwyt, odurzenie...

W pełni świadomie pomijam szczegółowy opis późniejszych kłótni w domu o komputer, 
o gry, o mycie (kto pierwszy), hałas przy kolacji i po niej, wyzwiska typu głupi, głupek, frajer... bo nie chcę zaburzać dzisiejszej filozofii, rozważań, refleksji na temat uroku bycia matką, a zarazem bycia sobą oraz powiązanych z tą funkcją przyjemności polegającej na wsłuchiwaniu się, obserwowaniu i zachwycaniu mądrością "latorośli" ludzkich, mających zaledwie po kilka lat życia "na koncie"...:-)

piątek, 10 maja 2013

Inspiracja

Zainspirowana książką ".projekt. matka" Małgorzaty Łukowiak oraz jej własnym blogiem prowadzonym od ponad dziesięciu lat rozpoczynam z dniem dzisiejszym swoje własne "wywody" (mam nadzieję, że dość mądre i również inspirujące).

Jako mama dwojga "latorośli" (prawie 8-latka i prawie 6- latki), prowadząca dom, firmę, ucząca się (życia i nie tylko), a przede wszystkim nadzorująca wychowanie dwóch ludzkich istot "od podstaw", mogę śmiało napisać, że posiadam dość spory bagaż doświadczeń, który jest na bieżąco aktualizowany (przez życie, los) oraz weryfikowany (przeze mnie i nie tylko).

Istnieje czasami potrzeba "zrobienia czegoś" ze swoim życiem, ze sobą i jeśli ta potrzeba jest na tyle silna, że nie daje nam spokoju, to TRZEBA COŚ Z NIĄ ZROBIĆ.

Na początek miła (mam nadzieję) foteczka, która została zrobiona kilka lat temu i do której "wracam" z lekkim ściskiem w górnej, lewej części tułowia (parę latek minęło...):