poniedziałek, 13 maja 2013

Matka

Mnie również, podobnie jak zimno, urzekł artykuł w archiwalnym PRZEKROJU (niestety, całość płatna).

Mama Jonatana, chłopca z zespołem Downa, mówiła tam:
„Żeby odzyskać siły, musiałam sobie powtarzać: to jest moje dziecko, 

ale to nie jestem ja. Ono się urodziło i ma wadę genetyczną, ale ja nie mam 
i będę nadal normalnie żyć”.


Cytując wspomniane już zimno:
"Po ekstrakcji „i ma wadę genetyczną …” ta myśl się nadaje dla każdej matki.
To jest moje dziecko, ale to nie jestem ja. Będę normalnie żyć.
Mocno wspierająca konstatacja."

Hasło świetne do przemyśleń dla każdej matki oraz (a może przede wszystkim) 
dla jej otoczenia i osób z tzw. "boku", czyli obserwatorów (znajomych, bądź też nie) naszego rodzicielstwa oraz zmagania się z nim... 

A tymczasem...
Kilka dni temu idziemy sobie z moim synkiem i jego kolegą po córcię do przedszkola (dzień wolny, wypełniony pracą w domu i urozmaicony tą że właśnie wycieczką :) 
i nagle słyszę z boku: 
"Jaka fajna chmura! Wygląda jak królik przeskakujący jakąś przeszkodę!"- to mój syn, urzeczony pięknem nieba, przyozdobionego kłębiastymi obłokami.
"A ta wygląda jak mysz! Ma takie duże uszy!"- wtóruje mu zachwycony kolega.
"Zobacz tą: jak pies, gdyby nie podwójny ogon!"- to znowu mój syn na widok obłoczka, faktycznie przypominającego psa, tylko mającego w tylnej, górnej części ciała dwie wypustki.
"Tak, jak pies, gdyby nie to coś na górze!"- zawtórował kolega.
Jedyne, co przychodzi mi do głowy, wsłuchując się w ten ekscytujący dialog, to słowa dawnej piosenki: 
"Jaki piękny świat gdy się ma..." po kilka lat (po nieznacznym przeistoczeniu przeze mnie tego popularnego i uniwersalnego tekstu).

Droga powrotna, ze świeżo odebraną z przedszkola prawie 6-latką, również upłynęła na miłych pogawędkach na temat bzu, jego słodkiego, ślicznego zapachu, wysokiej temperaturze, jaka w końcu zapanowała (i że można iść sobie pieszo, w towarzystwie przygrzewającego słońca, kupić lody, dla każdego innego, takiego jakiego sobie wybierze...). 

Sama rozkosz, tralalalala, wiosna, budząca się, po długiej (w tym roku niezwykle dłuuugiej) zimie, przyroda, zachwyt, odurzenie...

W pełni świadomie pomijam szczegółowy opis późniejszych kłótni w domu o komputer, 
o gry, o mycie (kto pierwszy), hałas przy kolacji i po niej, wyzwiska typu głupi, głupek, frajer... bo nie chcę zaburzać dzisiejszej filozofii, rozważań, refleksji na temat uroku bycia matką, a zarazem bycia sobą oraz powiązanych z tą funkcją przyjemności polegającej na wsłuchiwaniu się, obserwowaniu i zachwycaniu mądrością "latorośli" ludzkich, mających zaledwie po kilka lat życia "na koncie"...:-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz